Radosne pieprzenie o komiksach, Batmanie, dziecku, życiu i całej reszcie

Poniżej znajduje się maszynowa transkrypcja audycji (bez redakcji).
Jest piątek, godzina dziewiąta, 19 września 2021 roku. Ja jestem Bartek, a wy słuchacie audycji Raport o stanie świata w podcaście Kapok.
Dla tych, którzy nie mają czasu, żeby odsłuchać wszystko, podam skróconą wersję audycji. W jakim stanie znajduje się obecnie świat? Otóż mogłoby być lepiej.
Był taki wierszyk kiedyś Ewy Przybylskiej, pomieszczony zresztą w podręczniku dla klasy pierwszej, w czasach, kiedy ja pobierałem nauki w socjalistycznej szkole. Zwał się on „Latem” i szedł tak:
Boso bolek,
mama, tato,
boso Bobik
bo to lato.
Boso mama,
boso tata
i motylek
boso lata.
Otóż urządziłem sobie takie bose lato. Chodziłem boso zarówno w domu, jak i w pracy, co nie jest szczególnie dużym wyzwaniem w moim przypadku. Chociażby z tego względu, że pracuję z domu, więc jakby nie musiałem się martwić o tym, co nosić w biurze. Chodziłem boso zawsze wtedy, kiedy mogłem. W ostatni weekend wyciągnąłem skarpety z pewnym zdziwieniem, no ale musiałem założyć, bo trzeba było założyć pełne buty, bo jechaliśmy do lasu na spacer, jeździmy sobie jakiś czas do lasu na spacer i to były w zasadzie jedne z nielicznych dni tego lata, kiedy faktycznie zakładałem skarpety, bo próbowałem chodzić w sandałach po lesie, ale nie jest to do końca najlepszy pomysł. Natomiast wszędzie indziej sandały nadawały się świetnie. W domu, na ogrodzie, czy to po trawniku, czy po podjeździe boso chodzić można. Nawet popuszczać drona zdarzało mi się wyjść nad rzekę w klapkach, bo to było dobre lato na chodzenie w ten sposób. Oczywiście chodzenie boso zbiera też swój haracz. Zszedł mi jeden paznokieć po tym, jak przyłożyłem stopą o schody. O schody zresztą przyłożyłem stopą kilkukrotnie, jak się mam sobie kapcie bądź buty, to jest inaczej, jak się chodzi na bosaka, to bywa bardzo smutno. Nie jestem do końca pewien, czy przypadkiem nie złamałem sobie kolejny raz jednego z palców, ale tym razem machnąłem ręką na wizytę w pobliskim zakładzie od składania kości, zwłaszcza, że jak poprzednio pojechałem tam ze złamanym palcem, to lekarz powiedział, no proszę pana, w gips tego nie włożymy, proszę go oszczędzać i tyle, samo się zrośnie. Stwierdziłem więc, że skoro samo się zrośnie, to się samo zrośnie, w związku z tym nie wiem, czy miałem złamany palec.
Ale innym razem drugą stopą zaczepiłem na schodach wejściowych od taśmy antypoślizgową, którą zdążyłem właśnie przykleić. A to taka taśma antypoślizgowa z cyklu tych tradycyjnych, czyli w zasadzie trochę jakby papier ścierny. Zdarłem sobie cały jeden palec z wierzchu w bardzo niefortunnym momencie, bo to był akurat dzień przed wylotem na wakacje na Kretę. No łatwo jest jakby dojść do wniosku, że skoro jedzie się nad morze, w dodatku całkiem fajne morze, to człowiek będzie w tym morzu spędzał trochę czasu. A wszyscy z Was, którzy mieli kiedyś jakieś rany, mogą zrozumieć, że jak się siedzi w wodzie, to się goi powoli. Nawet jeżeli woda jest słona i trochę tam przypali, zdezynfekuje, to bardzo długo minęło, zanim udało mi się z tego wyjść.
Jednak chodzenie boso, gdzie się tylko da, jest dobre na głowę. Człowiek ma takie poczucie, że jest tak jak dawniej. Kiedyś dużo chodziliśmy na bosaka jako dzieci. Kiedyś w ogóle dużo jako dzieci chodziliśmy. Teraz głównie jeździmy wszędzie. Teraz dużo siedzimy w domu. Kiedyś byliśmy istotami żyjącymi na zewnątrz. Outdoorowymi, że tak powiem. Człowiek wychodził, brał rower, nie brał roweru, szedł, jechał, cokolwiek, nie siedział w domu. Teraz wszystko zachęca nas do tego, żeby w domu siedzieć i to jest bardzo niedobre pod wieloma względami. Wiele rzeczy jest niedobre obecnie na świecie. Niektóre doskwierają mi bardziej, niektóre mniej.
Z takich rzeczy, które na przykład przeszkadzają mi organicznie jest to, że lato to jest zawsze sezon na kurki. Kurki są bardzo dobre. Bardzo lubię kurki. Nie mam na myśli drobiu, tylko te takie grzybki, kurki. Był taki skecz młodego Stuhra kiedyś, gdzie też o tym było. W każdym razie co roku czekam, aż zacznie się sezon na kurki. W tym roku były one od początku bardzo drogie. Dużo droższe niż rok temu, co było nieprzyjemnym zaskoczeniem, ale nie po to spędzam w pracy codziennie po kilka godzin, żeby nie stać mnie było na kurki. Ale drugim nieprzyjemnym zaskoczeniem było, że w zasadzie poza początkową fazą te kurki nie były do końca dobre. To są takie grzybki, które nawet jak się je usmaży, udusi, różne są sposoby ich przyrządzania, ja najczęściej duszę rzeczy, to one nadal są takie trochę twardawe, chrupkie jakby człowiek zagryzł gumę do żucia. Oczywiście porównanie jedzenia do gumy nie jest dobre, ale wydaje mi się, że wiecie o co mi chodzi. A w tym roku kurki były takie miękkie, jakby sflaczałe. Zachowywały się tak jak rzeczywistość. Nie były wcale dobre. Dużo rzeczy się zmieniło, wiele rzeczy zgubiliśmy.
Od jakiegoś czasu próbuję znaleźć sposób na wymianę części w moim fotelu z Ikei. To jest taki standardowy, biurowy fotel. Teraz mam podłokietnik owinięty samowulkanizującą taśmą do naprawy hydrauliki, no bo musiałem jakoś go spiąć. Dzwoniłem do nich, pisałem, nawet zaczepiłem na social mediach kwaterę główną po szwedzku. Zupełnie jakbym umiał pisać po szwedzku. Ale nie mają części zamiennych.
Firma, która tak bardzo chwali się swoją ekologicznością i całą resztą, nie ma części zamiennych. Usłyszałem, że wie Pan, jak Pan gdzieś trafi kiedyś na zwrotach, to może Pan ze zwrotów kupić. A tak to może Pan sobie kupić cały duży fotel. Mam zniszczony jeden podłokietnik, bo drugi nadal jest dobry. Trochę pościerany, ale jest dobry. Może sobie Pan kupić cały fotel do dupy z takim mierzem.
Zupełnie w drugą stronę okazało się, że na przykład firma Braun, której golarki bardzo lubię i w zasadzie przez całe życie, a mam już lat 47 z układem, używałem golarek firmy Braun. Mówimy o elektrycznych, bo jeśli chodzi o takie z żyletkami, że się można porżnąć na ryju i skrwawić ładnie, to używam Wilkinson Sword. Mam, dosyć długo mam aktualną golarkę Brauna, chyba od około 10 lat, a być może nawet więcej. Wydaje mi się, że może nawet więcej. Trudno jest mi powiedzieć, bo człowiek nie do końca przywiązuje wagę do takich wydarzeń. Na przykład chomiki, które są w domu, to mam taki plik, w którym mam zanotowane kiedy dany chomik się w domu pojawił i kiedy dany chomik przestał się w domu pojawiać. Ale nie będę używał tego golarek. Natomiast jest to na pewno więcej niż 10 lat, stosunkowo tani model.
Zniszczyła mi się siatka, ta folia goląca. Takie rzeczy się zdarzają. Odkąd pamiętam, takie rzeczy w golarkach się zdarzały, bo pamiętam, że mówię mu ojcu, przydarzyło się coś takiego w czasach, jak ja się jeszcze nie goliłem. No i co? Wszedłem na pierwszy z brzegu supermarket elektroniczny online, znalazłem model. Chwilę to trwało, ale był dosyć dobrze opisany i na korpusie, i nawet numer części był opisany na korpusie golarki. I za nieduże pieniądze kupiłem sobie części zamienne do czegoś, co od wielu lat nie jest już produkowane. Bardzo chciałbym, żeby inne firmy też w ten sposób postępowały, także wielkie brawa dla Brauna.
Natomiast rynek w ogóle robienia zakupów zrobił się naprawdę okropny. Wchodzenie do sklepów stacjonarnych, jeżeli to nie są sklepy z ciuchami, albo z butami, albo ewentualnie księgarnie, zaczyna być zupełnie bezużyteczne. Ogólnie sklepy z elektroniką.
Przychodzę, macie drukarki? Tam są dwie na wystawie. A to wszystko, co macie? No, resztę może Pan sobie przez internet obejrzeć. No, ale ja nie chcę sobie oglądać rzeczy przez internet.
Poszedłem ostatnio do sklepu fotograficznego. W sklepie fotograficznym mieli tylko Instaxy. Może Pan sobie przez internet obejrzeć? Nie, nie chcę sobie obejrzeć przez internet. Przyszedłem do sklepu fotograficznego kupić aparat fotograficzny. Chcę go wziąć do ręki, pomacać, zobaczyć jak działa mu kółko i jak głośny jest. Nie zrobię tego przez internet. Nie będę zamawiał towaru tylko po to, żeby go potem odesłać. Jest to, kurwa, głupie. Strasznie, strasznie mi to doskwiera.
Jest wiele rzeczy, które mi doskwiera, a głupota, szczególnie głupota ludzka, jest w absolutnej czołówce. W minionym tygodniu zastrzelono jednego człowieka w Stanach Zjednoczonych. To nie jest absolutnie nic, w zasadzie, godnego uwagi, dlatego, że w Stanach Zjednoczonych codziennie wiele osób zostaje zastrzelonych.
Szczególnym narodowym sportem Amerykanów jest strzelanie do dzieci w szkołach. Czasem i w przedszkolach. Jest to o tyle ważna sytuacja, nie, że ten człowiek był ważny, czy coś, bo był to zwykły pętak, który miał zwyczaj głosić przekonanie, że to, że w ciągu roku ktoś zastrzeli kilkoro dzieci, to jest cena, którą warto ponieść za to, żeby ochronić drugą poprawkę, czyli prawo do posiadania broni, wolność słowa i całą resztę. No i tak się złożyło, że człowiek, który uważał, że ludzkie życie nie jest godne ochrony i warto zawsze poświęcić kilkoro zamordowanych i zastrzelonych dzieci, żeby on mógł nosić broń, został zastrzelony.
Wszyscy się zesrali. Oczywiście natychmiast poszła fama, że to jakiś wstrętny liberalny lewak go zastrzelił. Ja trafiłem też na informację, że nieprawda, bo cała rodzina zamachowca to jakaś jedna wielka maga, więc totalni prawicowcy, nie idzie dojść.
Wszyscy się zesrali. Natomiast najgorsze jest to, że Polaki się zesrali. W Polsce ludzie, których kompletnie nie powinno obchodzić, co dzieje się w regulacjach i w przepisach państwa na drugim końcu świata, które powinno nas zainteresować tylko o tyle, o ile utrzymuje nadal wojsko na naszej wschodniej granicy i jest dla nas pewnym zabezpieczeniem na wypadek pojawienia się pierdolonych ruskich. A poza tym tak naprawdę Stany Zjednoczone, co tam się dzieje, nie powinno nas obchodzić. A ludzie się totalnie zesrali w mediach społecznościowych, że wielki męczennik, bohater chciał tylko kulturalnie dyskutować. Chciał kulturalnie dyskutować o tym, że warto zastrzelić kilkoro dzieci co roku, żeby on mógł nosić broń.
To mniej więcej tak samo jak kulturalnie w Kancelarii Rzeszy prawdopodobnie rozmawiano o tym, że zagazować tych Żydów będzie więcej Lebensraumu dla nas, nie będą chorób przenosili. Jestem absolutnie pewien, że ci ludzie nie przeklinali, przy tym nie wyzywali się, tylko kulturalnie Führer i jego doradcy rozważali w jaki sposób ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej przeprowadzić. No więc on kulturalnie chciał rozmawiać o tym, że warto zastrzelić kilkoro dzieci, żeby ochronić wolności, a jego zastrzelili.
Człowiek, który uważał, że warto jest, żeby kilka osób zginęło, żeby chronić wolność, zginął. Dokładnie tak, jak uważał, że jest do tego warte. Czemu Polacy się zesrali z tego powodu, tego nie rozumiem.
To jest jakaś totalna sraczka umysłowa, że u nas ludzie o to walczą, o tym mówią. Rozumiem, że w pewien sposób powiedzmy stanem amerykańskich przepisów dotyczących broni jest zainteresowane lobby w Polsce, które lobbuje na rzecz lepszego dostępu do broni. Jest to ten odwieczny problem, że hurdur to nie broń zabija ludzi, tylko ludzie zabijają ludzi. I nie idziemy wytłumaczyć tym ludziom, że w Stanach, gdzie każdy ma broń, strzelaniny w szkołach są tydzień albo częściej, a w Polsce, gdzie nikt nie ma broni, w ogóle nie ma strzelanin w szkołach, bo oczywiście każdy podnosi casus ze Szwajcarii, że tam każdy ma broń, a strzelanin w szkołach nie ma.
Bardzo się cieszę, że nie żyjemy w Stanach Zjednoczonych i bardzo się cieszę, że ludzie ze sraczką umysłową trafiają się głównie w mediach społecznościowych. Kiedy trafi Wam się coś takiego, kiedy w ogóle trafi Wam się głupiec w mediach społecznościowych, to pamiętajcie o jednej absolutnie obłędnej zasadzie. Polega ona na tym, że piszecie mu, że koniec dyskusji i kazacie mu spierdalać i on Wam potem odpisuje i Wy dostajecie powiadomienie o tym, że Wam odpisał. Wiecie co wtedy trzeba zrobić i wtedy trzeba zaznaczyć to powiadomienie jako odczytane, ale nie czytać tego. Absolutnie nie warto. Dobrze robi na głowę, na układ krążenia jeszcze na parę rzeczy.
Drugim takim przypadkiem, gdzie sieć się zesrała jest też zeszłotygodniowy atak dronów. W większości atrap, w sensie nieuzbrojonych dronów, które nadleciały znad Białorusi.
Część zawróciła nad Ukrainę i prawdopodobnie była uzbrojona, te zostały natychmiast zestrzelone, część rozbiła się bądź została zestrzelona nad terytorium Polski. W jednym momencie coś rozwaliło komuś dom, potem się okazało, że to podobno wcale nie był dron. Potem się okazało, że ziemniaczany Führer z Białorusi ostrzegał nas, że lecą drony.
Facet dobrze gra na różne fronty, tyle lat odkąd istnieje i odkąd rozgrywa się wojna w Ukrainie, a on cały czas się do niej nie włączył. I cały czas tam cara Putina, skurwysyna niby nęci własnym tyłkiem, a trochę go jednak trzyma na dystans, na wyciągniętą łapę. Zwolnił ostatnio bardzo dużo więźniów politycznych, nie wszystkich oczywiście, tych najważniejszych nawet zwolnienia nie rozważa.
Próbuje ocieplić wizerunek, bo czasy są jakie są. Zaskakująca jest ilość pożytecznych idiotów, którzy w sieci mówią absolutnie o wszystkim, tylko nie o tym, że tak naprawdę Ukraińcy są jedyną siłą, która stoi między nami a Rosjanami. Jeżeli Ukraińcy nie dadzą rady i przegrają tę wojnę, to nie będzie koniec wojny w Ukrainie, to będzie początek wojny w Europie Środkowej.
Nigdy dość powtarzania tego wszystkim, którzy nie rozumieją. Tak, trzeba pamiętać o Wołyniu, tak, trzeba pamiętać o UPA, tak, trzeba absolutnie o wszystkim tym pamiętać. Ale teraz to jest czas, w którym powinniśmy przede wszystkim pamiętać, że ci ludzie muszą mieć broń, drony, czołgi, rakiety i naboje, którymi mogą tłuc ruskich. Im więcej, tym lepiej. Afganistanowi zajęło to 10 lat. Jest nadzieja, że Ukrainie zajmie to dużo krócej, dlatego że Rosjanie już w pierwszym roku wojny na Ukrainie stracili więcej sprzętu i ludzi niż przez całą dekadę w Afganistanie.
A jednak, jakby nie patrzeć, środkowoeuropejski naród wyposażony w nowoczesną broń, bo mamy w końcu trzecią dekadę XXI wieku, ma większe moce przerobowe niż afgańscy górscy buntownicy z lat 80. To dobrze, pora by było, żeby ktoś wreszcie rosyjskiego niedźwiedzia porządnie wykrwawił, żeby odechciało mu się. Boję się jednak, że dopóki Putin nie zejdzie z tego świata i jego spadkobiercy nie zagryzą się w walce o schedę po nim, tak długo będzie mógł pchać chociażby mobików z saperkami na Ukrainę i wykrwawiać tamtych ludzi.
Trzymam kciuki za to, żeby nie trwało to tak długo, żebyśmy musieli zacząć się martwić jeszcze bardziej. No, a przy okazji dronów zawsze powtarzam, że trzeba robić sobie drobne przyjemności i spełniać marzenia i zawsze fascynowało mnie za każdym razem, kiedy gdzieś z południa wracałem samolotem do domu albo jak po prostu podchodziliśmy do lądowania na Okęciu, bo na Okęciu tak naprawdę są dwa kierunki, z którego można podejść, to wyglądałem, czy już przypadkiem nie przelatujemy nad moim miasteczkiem, bo jest tam taki charakterystyczny obiekt – jaz na rzece, trudno go przegapić jak się wie czego szukać, ale nie latam samolotami tak często, żeby oglądać ten widok tak często jak miałbym ochotę, w związku z tym kupiłem sobie drona, którym robię teraz zdjęcia. Latam nim za dnia, latałem nim ostatnio w nocy, raz mi się urwał trochę ze smyczy, bo wyleciałem już za daleko za drzewa, na szczęście ma mechanizm, który sprawia, że po 11 sekundach przerwy radiowej podnosi się na maksymalny pułap i zaczyna powoli kierować się w stronę, z której nadleciał, do miejsca startu.
W związku z tym szybko się znowu złapaliśmy i dogadaliśmy. Jest to ogromna frajda i tak jak przez ostatnie 20 lat chodziłem po mieście, robiłem zdjęcia, to teraz latam po mieście i robię zdjęcia, to jest taka sama zabawka jak kolejka H0, drukarka 3D i parę innych rzeczy. Mógłby ktoś powiedzieć, że jestem gadżeciarzem? Jestem gadżeciarzem, mogę sobie pozwolić na to, żeby być gadżeciarzem, mam na to i czas i zasoby i moce przerobowe, bardzo to lubię, powinniśmy sprawiać sobie przyjemności, powinniśmy czytać dobre komiksy. Przeczytałem ostatnio początek runu Absolut Batman, nie był tak groteskowy w obrazku jak wszyscy darli łacha, pierwszy run był dobry, nawet go pochwaliłem, nagrałem o tym podcast, a potem się wszystko zesrało jak zawsze.
Dobra, rozumiem, że przez chwilę dałem się oszukać, bo to jest tak, że co się przymierzę do czegoś po 2000 roku z amerykańskiego komiksu, to się odbijam i tym razem się nie odbiłem od razu, odbiłem się trochę później. Dobrze, że mam jeszcze kilka omnibusów z Rosomakiem, ze Spidermanem i z Paniszerem, które są do przeczytania, czy dałoby się jeszcze upolować znowu podwójny omnibus Norma Braefogla? Z tym może być trudniej, nie wiem czy ktoś to kiedyś jeszcze wznowi. W każdym razie jeśli chodzi o aktualny stan świata, mogłoby być lepiej, ale tak naprawdę to tylko od nas zależy jak będzie.
To nieprawda, że nie mamy możliwości. Są rzeczy z którymi możemy walczyć, są rzeczy z którymi możemy stawać szranki, którym możemy zapobiegać, którym możemy się nie poddawać.
Przede wszystkim dobrze jest pamiętać o tym takim obrazku satyrycznym już sprzed lat. Siedzi facet przed telewizorem i mówi dzisiaj rano nie włączyłem wiadomości, zapomniałem, że mam być przerażony i zdenerwowany. I jakoś tak spokojnie cały dzień mi minął. Tego sobie i Wam życzę w ten piątkowy poranek, w to piątkowe przedpołudnie.
Ja dzisiaj po południu jadę do Zielonej Góry na Bachanalia Fantastyczne. Mam nadzieję spędzić tam trochę czasu bez zastanawiania się nad stanem świata, a zastanawiając się, rozmawiając, opowiadając i słuchając o szeroko pojętej fantastyce i nie tylko. No i oczywiście będzie klasyczne afterparty, czy też w zasadzie powinno się na to mówić interparty, bo skoro jest między sobotą a niedzielą, a w niedzielę nadal jest program, to przecież to jest inter.
I pojadę tam pociągiem, a w tym roku udało mi się trafić w obie strony połączenia bezpośrednie, co nie jest oczywiste. W zeszłym roku wracałem przez Poznań. Miałem przesiadkę w Poznaniu, powiedziałem sobie o! Szybko pójdzie, bo pociąg jest podstawiony z Poznania.
Przedarłem się przez to dziwne coś, co poznańczycy nazywają dworcem. Jest to naprawdę niezła abominacja. No i wtedy okazało się, że pociąg podstawiony z Poznania spóźnił się o jakieś godzinę dwadzieścia, bo zanim wjechał na stację, to zepsuł się semafor i nie mógł wjechać na stację.
Dlatego bardzo cieszę się, że będę jechał bezpośrednio. Uwielbiam jeździć pociągiem na długie trasy. Do Zielonej Góry ode mnie trasa jest długa.
To jest czas na czytanie, na robienie różnych rzeczy, na notowanie, na przemyślenia. Kiedyś w jedną stronę przeczytałem jakiś potwór tu nadchodzi, którego nie znałem wcześniej i byłem bardzo zachwycony. Innym razem na tej samej trasie przeczytałem koniec dzieciństwa.
Też spoko, nie? I Stacja Przesiadkowa Ziemia i Pieśni Dalekiej Ziemi. Mnóstwo książek przeczytałem w pociągu do Zielonej Góry. Jeżdżę do Zielonej Góry od dziesięciu lat.
Bardzo się cieszę, że pojadę tam również dzisiaj. Życzę Wam, żeby Wasz weekend był co najmniej tak samo udany. Ten raport o stanie świata chciałem zakończyć słowami, że mam nadzieję, iż kolejny, który przyjdzie mi do głowy zrobić, będzie jednak naprawał nas nieco większym optymizmem.
Pozdrawiam Was.

Opowieści z plaży.
Transkrypcja odcinka poniżej:
Raz, dwa, nagranie z kredy, bez odsłuchu. Nie pamiętam sam ile lat gram już bez odsłuchu. Myślę, że dziesięć albo więcej.
No i zresztą jadę wszystko lewelatorem w nadziei, że coś z tego będzie. Możliwe, że coś z tego będzie, różnie bywa. Czasy, kiedy grałem z odsłuchem, to była pierwsza seria Ciaduch z Lasu.
Jeszcze w kapoku, kiedy wychodziliśmy i ja rzeczywiście ściskając kluczowo tego zooma w trzeszczącej obudowie miałem na uchu słuchawkę, żeby z grubsza ogarniać, co się dzieje, kogo łapię. Czasem bywało nas tam bardzo dużo. Na dziadach potrafiło być nas pięciu, nawet sześciu.
To dawne dzieje. Teraz już trudno by nam było się spotkać w takim gronie. Wszyscy są dorośli, mają dzieci, z wyjątkiem jednego z braci S. A teraz jestem w Grecji, ale pierwszy raz na Krecie.
Do tej pory zawsze bywaliśmy na kontynencie. Grecja, ta wizyta na Krecie jest też dla mnie w pewien sposób powrotem. Nie tak, jak była nim wizyta w Sztokholmie, w Szwecji.
Bo ze Szwecją jestem związany dużo mocniej. Do Szwecji jeździłem całe życie praktycznie. Moja pierwsza wizyta zagraniczna, kiedy miałem sześć lat, to była właśnie Szwecja.
I bywałem tam regularnie. I tak naprawdę dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, jak ważnym elementem mojej tożsamości, tego kim jestem, kim się stałem przez te wszystkie lata dorastania i dorosłości było właśnie to, że regularnie bywałem w Szwecji. Z Grecją przyjaźnimy się od bardzo dawna.
Naprawdę. Pierwszy raz pojechałem do Grecji w 1996 roku, czyli niedługo będzie 30 lat. 30 lat to jest obiektywnie w pojedynczym, osobniczym życiu bardzo długo. To potrafi być prawie połowa życia dla niektórych z nas. I wtedy do Grecji pojechałem od razu do pracy. Gówniarz osiemnastoletni, który ledwo co odebrał licencję przewodnika turystycznego.
Wsadzili mnie w autokar i powiedzieli tu pojedziesz, kierowca na drogę, nie, do Parali, na Rivierze olimpijskiej. Pyk, dwa dni jazdy, ciągiem dzień, noc, dwóch kierowców na zmianach przez Słowację, Bułgarię, Rumunię, Węgry, niekoniecznie w tej kolejności do Grecji. Zaliczyłem tego pierwszego roku tylko dwa takie przejazdy, więc w sumie spędziłem w tej Grecji może z miesiąc. Ale już w następnym roku wysłali mnie samolotem do Salonik i zostałem przez większą część sezonu. To było ciekawe doświadczenie. Skończyłem trzecią klasę liceum i siedziałem ciągiem bitym przez dziesięć tygodni.
Spóźniłem się trochę w czwartej klasie. Przyjechałem do szkoły metrem ubrany w biały sweterek, opalony w sposób naprawdę niegodny i z uśmiechem powiedziałem Przepraszam Pani Profesor do wychowawczyni, ale chory byłem. Spojrzała na mnie i nic nie powiedziała, no bo co można powiedzieć w takiej sytuacji.
Wracam do Grecji z przyjemnością. Wiele rzeczy się nie zmieniło. Na przykład nasza rezydentka nie umie mówić po grecku. Nie rzucę kamieniem, bo ja też nie umiałem mówić po grecku. Byłem w stanie tam wydobyć z siebie te trzydzieści pięćdziesiąt słów po tym pobycie. Wiadomo, ale każdy średnio bystry turysta byłby w stanie wydobyć z siebie jakieś słowa.
Za to recepcjonista miał naprawdę świetną sztuczną dłoń. Aż mi się od razu przypomniał Dr No, no i Chan, oczywiście. Taka mała odpłata losu za to, że staliśmy godzinę na Okęciu, bo, cytuję, „na lotnisku w Chani jest zbyt duży ruch i musimy czekać na przelot”. Oczywiście potem w Chani okazało się, że prócz nas wylądował jeszcze tylko jeden samolot. Pewnie chodziło o co innego. Gdy startowaliśmy do Polski opóźnili nas tylko o dziesięć minut (dodatkowo, bo już mieliśmy 30 opóźnienia, bo samolot przyleciał z poślizgiem). Staliśmy na początku pasa startowego i czekaliśmy, bo na sąsiednim akurat siadały myśliwce…
Nie wiem czy słyszycie, ale z jednej strony, z lewej mam teraz szum fal Morza Śródziemnego. A jeżeli przejdę trochę dalej po plaży, w poprzek plaży tak prosto i stanę pod takimi krzakami, kompletnie nie wiem jakich zarośli, ale to są bardziej chyba drzewa niż krzewy, bo są duże, to jest niewykluczone, że usłyszycie jak hałasują cykady. Nie usłyszycie, bo właśnie przestały.
Cholery jedne. Bardzo lubię cykady. Zawsze kiedy bywamy w okolicach Morza Śródziemnego, czy to właśnie w Grecji, czy w Rzymie, lubię je szczególnie dlatego, że cykady teraz hałasujące takimi rytmicznymi krzykami przypominają mi dom. U nas w domu wieczorami, a i od ranka, słychać w ten sposób jeżyki. Jeżyki, które trzeci rok wyprowadzają lęk z budek zawieszonych u nas na frontowej ścianie domu pod okapem. Latają i to jest wieczny, nieprzerwany jazgot od świtu do zmierzchu, bo ptaki te nie siadają, nie lądują. One cały czas latają, a jak latają to drą ryja. Słuchajcie, każdy z Was gdyby latał 24 na 7 to by dał ryja, bo nie jest to jakaś szczególnie duża rozrywka. Nie wiem, może dla jeżyków jest duża, bo gdyby nie to nie robiłyby tego.
Wróciliśmy do Grecji, mówię my, dlatego że przyjechaliśmy całą czwórką. Ala ja i dzieciaki. Poprzednio całą czwórką w Grecji byliśmy 9 lat temu. To kawał czasu. Wtedy byliśmy właśnie na kontynencie. To był fajny, ważny wyjazd, dlatego że dla Młodego był to w ogóle pierwszy wyjazd za granicę, pierwszy lot samolotem. Dużo się działo, ale był to też wyjazd znaczący dla nas jako rodziny, bo właśnie tam wtedy podjęliśmy decyzję, że kupimy dom, w którym teraz mieszkamy. Decyzja o kupieniu domu 10 lat temu nie była wcale łatwiejsza niż teraz. Może nieznacznie, ale to nie tak, że po prostu siedzieliśmy no dobra, to wyjmiemy sobie hajs z kieszeni i weźmiemy chałupę.
Nie, nie. Te dni leżenia nad basenem, patrzenia się w morze i jedzenia lodów z All Inclusive, picia wina, piwa i oranżady były takim czasem, kiedy mogliśmy oderwać się od wszystkiego. Miałem o tym odcinek kiedyś, też zresztą nagrywany nad morzem, o tym, że urlop jest przestrzenią liminalną. Jest. Urlop jest przejściem, fazą pomiędzy tym, co robiliśmy dotąd w tym roku, a tym, co będziemy robili przez resztę roku. A przynajmniej wiele osób tak go postrzega. Rozmawiałem ostatnio ze znajomą i ona powiedziała no wiesz, w tym roku urlop już był, nie ma na co czekać. To nie jest dobre podejście. Trzeba trochę jednak dbać o swoje samopoczucie.
Ja na przykład w tym roku zrobiłem sobie tydzień wolnego i przez ten tydzień nie robiłem nic. Dobra, no tam trochę strzygłem żywopłot, ale oprócz tego większą część czasów spędziłem siedząc przy komputerze i grając w Blooda jedynkę, a mam taki pełny wypas, bo mam One Unit Whole Blood, czyli wszystkie podstawowe cztery epizody, plus piąty epizod, który jest strasznie przepowerowany i tam rzeczywiście na każdym etapie walczy się z bossami epizodów, a nie leveli. I do tego mam jeszcze Cryptic Passage, czyli jakby szósty epizod. Pocisnąłem całość, byłem bardzo zadowolony. Przyznam szczerze, że nawet w dużej mierze nie pamiętałem przynajmniej jednej trzeciej tych leveli, które przechodziłem. Zagrywałem się w Blooda jak szalony, ale to było 25 lat temu. Potem czasem do niego wracałem, pyknąłem sobie pierwszy, drugi level. Czasem sobie wgrałem save’a z zamarzniętej posiadłości, ale tak naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio przechodziłem całość. Zrobiłem to. Było naprawdę super. Tydzień oderwania się od absolutnie wszystkiego. Po prostu ja i gra.
Oczywiście w międzyczasie gotowałem obiady, trochę strzygłem żywopłot. Próbowaliśmy przywrócić trawnik do stanu używalności. Co nam się udało jest w bardzo prosty sposób. Nie ma w tym tajemnicy. Trzeba wysypać ziemię, posiać na niej trawę, następnie na wierzch znów wysypać ziemię i podlewać co wieczór. To niedużo. Na przykład trudniej jest zrobić angielski trawnik, gdzie siejesz trawnik, a następnie strzyżesz codziennie przez 100 lat.
I to był pierwszy urlop, bo był taki plan, żeby zrobić sobie dwutygodniowy, ale różne rzeczy wyszły. Młody zdawał do szkoły średniej. Młoda miała Mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce i tak się jakoś to rozkładało, czekaliśmy, odkładaliśmy sprawy. I na ten drugi tydzień mojego urlopu nie udało nam się nic zaplanować. I Ala mówi, słuchaj, możemy sobie polecieć do Grecji, no ale za tydzień. Więc ja napisałem do mojego team leadera, w sensie szefa zespołu i powiedziałem, jaka jest sytuacja. On powiedział, dobra, nie ma sprawy. I rozdzieliliśmy mój dwutygodniowy urlop na dwa osobne tygodnie. W środku poszedłem do roboty.
Przyszedłem w poniedziałek. Akurat się okazało, że połowy zespołu nie ma, że będzie release, że są rzeczy do zrobienia, ale one nie są w zasadzie na szybko, bo one są na wrzesień. Ale owner też idzie na urlop wtedy, kiedy ja znowu chciałem. Więc przez te pięć dni pyknąłem jedną bardzo dużą rzecz. Wszystko zrobiłem, wystawiłem do sprawdzenia. Wszyscy byli zadowoleni. I w piątek o 15 napisałem, dziękuję, widzimy się w poniedziałek za tydzień. I wylogowałem się znowu do urlopu. Trzeba, jeżeli ma się taką możliwość, korzystać z tego.
Jeszcze mało tego. Jeszcze będziemy chcieli na weekend wyskoczyć gdzieś na trzy dni, chociaż na chwilę nad wodę pogapić się na jakieś jezioro na Mazurach albo może na Bałtyk. Lubimy się z Bałtykiem. Jeździliśmy nad Bałtyk wiele razy z dziećmi. Młoda się tam nauczyła surfować i robić inne rzeczy. Ale Bałtyk jest morzem zimnym. Kiedy porównuję wchodzenie do Bałtyku z wchodzeniem do Morza Śródziemnego, to jakby nie będziecie zaskoczeni, kiedy powiem, że Morze Śródziemne wygrywa w cuglach, jeśli chodzi o tę konkurencję.
Natomiast powrót do Grecji po dziewięciu latach. Bardzo dobrze mi szedł. Znowu idę ulicą i widzę tą dziwną, inną cyrylicę, chociaż to nie ta cyrylica jest inna. To ta słowiańska cyrylica jest taka jakaś inna. Po prostu do niej jesteśmy bardziej przyzwyczajeni. I Grecja zmieniła się przez te wszystkie lata. Jest inna niż dziewięć lat temu, ale przede wszystkim jest inna niż te trzydzieści lat temu. Wiadomo, że zmiany zachodzą. Inaczej wygląda obsługa, ale w końcu jesteśmy w Unii Europejskiej. Chciałem powiedzieć chłopakowi za barem, który mi nalewa wino, że dziękuję po grecku, ale on nie zrozumiał. Ale jak miał zrozumieć, jak nazywa się Kumal i pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej, prawdopodobnie z Indonezji. A to tak jak u nas. Serwis sprzątający pochodzi z Indii. To są naturalne zmiany.
Wszystko się kręci inaczej. Grecja jest, mam wrażenie, dużo mniej progresywna niż północ Europy. Tu na przykład wszyscy nadal palą hotelu.
Już nie w pomieszczeniach oczywiście, ale przy basenie stoi popielniczka na każdym stoliku i każda jest pełna. Nikt się tym kompletnie nie przejmuje. Ich kultura drogowa nie zmieniła się ani trochę.
Jeżdżą dziko, ostro i jedyni ludzie, którzy mają spłuczki, to nadal są obcokrajowcy. Bo Grecy zawsze jakoś sobie tam z ucieczką przed kolizją radzą. A sam kraj jest taki, jaki i był.
Trochę taki cały czas w budowie. Na przykład naprzeciwko naszego hotelu budują, nie wiem co, być może parking podziemny, ale być może nad tym stanie hotel. Taki trochę dziki, bo wszędzie rosną krzewy, krzaki, palmy.
Wygląda to tak, jakby nikt kompletnie się tym nie zajmował, ale jeszcze nie wyzdychało, więc to znaczy, że ktoś musi to przynajmniej podlewać. Jest mnóstwo kotów. Kiedy dzieciaki wyszły na spacer, to młoda naliczyła 14. W tym 7 udało się pogłaskać. No i potem jeszcze trafił się Bąbel, który był takim mniej więcej półtoramiesięcznym kociakiem. Bąbel, bo ona nazywa wszystko, koty, odkurzacze automatyczne i inne rzeczy. I myślę, że bardzo chętnie zabrałaby tego kociaka ze sobą, gdyby nie to, że przewiezienie kota przez tyle granic samolotem to jest absolutnie niedopuszczalna ilość rzeczy do zrobienia, więc miała świadomość tego, że nie ma o czym nawet z nami rozmawiać w tej kwestii.
Czy czuję się sentymentalnie? Tak, czuję się sentymentalnie. Wracając po 30 latach do kraju, w którym spędziłem trochę czasu pracując jako gówniarz, bo miałem wtedy 18 lat, to byłem gówniarzem. Młoda teraz ma 18 lat. Kończy za 2 czy 3 tygodnie. Czuję się tu trochę jak u siebie. Jasne, że inaczej wygląda Grecja od kuchni.
Inaczej wygląda to, kiedy siedzi się w biurze turystycznym. Inaczej wygląda to, kiedy mieszka się na czwartym piętrze pensjonatu i musisz pertraktować z właścicielką co i kiedy posprzątać, bo przylatują turyści. Inaczej widzi się lotnisko, kiedy siedzisz na nim 2 godziny czekając na opóźniony samolot.
A inaczej wygląda to z wnętrza hotelu, w którym po prostu siedzisz, gapisz się na morze, trzymasz na kolanach notatnik, w którym skrobiesz jakąś naprawdę gównianą grafikę do nowego zina i nie przejmujesz się niczym. Ale kraj jest ten sam. I wojskowe myśliwce ponaddźwiękowe latają na kreteńskim wybrzeżem z bazy w Zatoce Souda tak samo, jak 30 lat temu latały na Pierią naddźwiękowe myśliwce z bazy NATO w Larysie. Jest to ta sama Grecja, pełna półuschłych drzewek, których gatunku nie jestem w stanie nawet rozpoznać. Pełna skał, fal i całej reszty. Pozwólcie, że powiem, że te skały tutaj to są naprawdę okropne. To nie jest granitowy szkier z północy, gdzie na fiordach są wystające z wody takie gładkie, czarne, twarde skały, na których można się poślizgnąć, bo są mokre. To są porowate, wapienne skały pokryte glonami. Ostre jak jasna cholera, bo woda, deszcz i wiatr wypłukują różne frakcje w różnym rytmie i to wszystko wygląda bardziej jak pumeks niż jak prawdziwa skała.
A jednak jest przyjemnie i trzeba czasem, nawet jak ma się dobrą robotę i człowiek jest ustawiony i udaje mu się odsunąć trochę na bok myśli o tym, co będzie, bo w końcu za chwilę będzie miał 50 lat i będzie się martwił różnymi innymi rzeczami. Ale czasem dobrze jest wrócić do czegoś, co się zna. Czasem dobrze jest wpaść w miejsce, w którym się było i w którym człowiekowi było przyjemnie. Nawet jeżeli to jest tylko ten sam kraj. Kraje mają to do siebie, że w dużej mierze mają pewną charakterystykę. Grecja turystyczna zawsze od dziesiątek lat jest Grecją turystyczną. Tu się nic nie zmienia.
Po prostu w każdym hotelu jest teraz wi-fi, a ludzie mają telefony komórkowe. To wszystko. Poza tym jest tutaj tak jak było i czuję się tutaj jakbym wrócił nie do domu, ale jakbym wrócił do miejsca, które z przyjemnością odwiedzałem, które z przyjemnością mnie gościło i z przyjemnością również widzimy się z Grecją kolejny raz teraz. Może nie ostatni, ale jest jeszcze tyle miejsc, do których chciałbym wrócić, że muszę sobie dawkować tę przyjemność. Natomiast jeżeli będziecie mieli okazję pojechać w roku na więcej niż jeden urlop, w końcu większość z nas pracująca na umowę o pracę powinna mieć te dwadzieścia parę dni. Nigdy nie pamiętam ile.
Stąd to nie jest ważne. Dzielcie sobie urlop. Mówią, że żeby wypocząć to trzeba trzy tygodnie. Tydzień, żeby się odmulić. Tydzień, żeby wypocząć i tydzień, żeby psychicznie przygotować się na orkę. To nieprawda. Trzeba jeździć często w różne fajne miejsca. Nawet trzy dni spędzone na gapieniu się na wodę i nie robieniu niczego oprócz czytania przedwojennej amerykańskiej prozy skautowskiej to są trzy dni wygrane, dzięki którym Wasze ciało i umysł odżywają. A wy nie macie ochoty wyjść patrząc na ekran komputera albo na stacyjkę od sztaplarki, którą musicie znowu przekręcić. Świat jest dużo przyjemniejszy, kiedy spędza się odpowiednią ilość czasów w przestrzeni liminalnej.
Czego sobie i Wam życzę. Pozdrawiam.
Godaj.

Takie trochę radosne pieprzenie.

Krótko o tym, że nie zawsze jest OK, że czasem jest cholernie daleko od OK, a mężczyźni stanową 85% ofiar samobójstw w Polsce.

godai i @PhobosGG zabiorą was w pełną spojlerów podróż przez ekranizacje klasycznej antywojennej powieści „Na zachodzie bez zmian”. Omówimy wersje z 1930, 1979 i 2022 roku.

Rok już jak aktywowałem kanał na YT po latach zamuły i co? Nic, not what I ordered, yes but actually no, mam wrażenie, że o ile bycie podcasterem zawsze było fajne, to bycie youtuberem nie jest jakimś ważnym elementem mojej przyszłości.
W stylu najlepszego radosnego pieprzenia, chaotycznie, marudnie, z pretensją i tak, jak trzeba – po dziadowsku. W końcu osobowość zobowiązuje.

O tajemniczym faunie Chemirocha z okolic Wielkich Rowów Afrykańskich, uwiecznionym w pieśni plemienia Kisigi nagranej w 1950 roku przez Hugh Traceya.

O polskiej mistrzyni komiksu dla dzieci i młodzieży czyli o Szarlocie Pawel i jej seriach komiksowych „Kubuś Piekielny” i „Przygody Jonki, Jonka i Kleksa”.
Możesz też obejrzeć ten odcinek z gadającym godaiem na YouTube.

O tym, czym jest anemoia, jakie tak naprawdę były lata 80. i o co chodzi z vaporwavem.
Możesz też obejrzeć ten odcinek z gadającym godaiem na YouTube.

Zapis prelekcji poświęconej podcastingowi w Polsce i na świecie, która miała miejsce na konwencie Bachanalia Fantastyczne 2023. Opowiadam trochę o historii podcastingu w Polsce, o kontrkulturze, nowych mediach, o zmianach, jakie zaszły w zjawisku jako takim i o jego obecnym kształcie. Jest dziadersko, jest wspominkowo, jest też czasem wesoło.

Jak poznałem Tolkiena, ile mam wersji „Władcy pierścieni”, od kiedy oglądam ekranizację Petera Jacksona i jak należy to robić? Tego wszystkiego dowiecie się z krótkich godaiowych wspominek.
Możesz też obejrzeć ten odcinek z gadającym godaiem na YouTube.